sobota, 17 stycznia 2015

Kilka miesięcy później...

Życie pisze scenariusz. Polityka dopisuje pointę. Nazbyt często. W lipcu, podczas pobytu w Antwerpii, czytałem artykuł, że wielu tamtejszych Żydów nie czuje się bezpiecznie. Teraz, w styczniu 2015 roku, po zamachach w Paryżu i antyterrorystycznych akcjach w Walonii, rząd belgijski wysłał na antwerpskie ulice wojsko. Stoją także na 'moim' rogu. Tuż obok Domu Tłumacza. Nieopodal synagogi Eisenmanna. Cudownie przetrwała drugą wojnę światową. Powinna przetrwać także dwudziestopierwszowieczny pokój.


(fot. JHS - Nieuwsblad)



(fot. Debby Kahan - www)


(komandosi belgijscy strzegą dzielnicy żydowskiej w Antwerpii, fot. JHS - Nieuwsblad)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

"Antwerpskie zapiski" w druku

Cały blog Antwerpia 2014, pisany podczas mojego pobytu w Domu Tłumacza (Vertalershuis) w Antwerpii, ukazał się niedawno drukiem. Pod tytułem Antwerpskie zapiski został zamieszczony w Pomostach: Dolnośląskim Roczniku Literackim (2014/XIX: str. 96-106), ukazujących się nakładem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddziału Wrocławskiego.



piątek, 1 sierpnia 2014

Antwerpia (29)

Po co do Antwerpii? Aby doładować akumulatory. I z powodu Miriam. Do pracy nad drugim wyborem jej poezji. Tylko taki wyjazd pozwala oderwać się od kolein codzienności i dorwać do przekładów. Podobno, według pisma Forbes, najłatwiej zachować równowagę między życiem prywatnym a pracą, jeśli jest się "analitykiem danych nieuporządkowanych". Otóż tłumacz literatury, poezji zaś w szczególności, to na pewno ktoś na kształt owego "analityka danych nieuporządkowanych", ale czy łatwo zachowuje równowagę? 


W 1992 roku opublikowałem pierwszą antologię wierszy Miriam Van hee pt. Komunikacja miejska. Kłodzka publikacja była nie tylko pierwszą polską, ale w ogóle pierwszą zagraniczną książką poetki. Zresztą tak samo było z wyborem wierszy innego flamandzkiego autora; kłodzki tomik Leonarda Nolensa Słowo jest uczciwym znalazcą z 1994 roku był jego pierwszą publikacją książkową za granicą. Wspominam o tym nie tylko z próżnej, późnej, ale i czystej satysfakcji tłumacza, lecz również z powodu koincydencji: w najnowszej książce Ook daar valt het licht (2013) Miriam poświęciła Leonardowi okolicznościowe "listy z północy". Oto fragment:


przykro mi, że tak długo nie pisałam
przecież mówiłeś, że powinnam chwycić się
słów, masz rację, czas jest abstrakcją


pomaga, jeśli przeciwstawi mu się coś
konkretnego, myje szklanki, pisuje listy, albo
podejmuje podróż


W ostatnich latach zwrócono się do mnie z krakowskiego Festiwalu Conrada (2011) oraz lubelskiego Festiwalu Czas Poetów (2012) o nowe przekłady Van hee. Wprawdzie Miriam podsyłała mi wiersze najnowsze, wtedy jeszcze nieopublikowane, i prosiła, bym je przekładał, ale ja podczas prac zauważyłem, że poetka, która od 1992 roku z dużą regularnością drukowała co kilka lat kolejne tomy poezji, zasłużyła na nową indywidualną antologię. W lipcu mój blog towarzyszył moim przekładom. Jako wprawka stylistyczna. Jako aktywny zbiór short short stories, drobiazgów prozatorskich, spostrzeżeń paralelnych do anegdot i puent w wierszach Miriam. Jako ostrzenie zmysłów. Sejsmograf pobytu w mieście nad Skaldą. Choć upubliczniane na blogu, było to jednak intymne dzielenie się z czytelnikami moim doświadczaniem miastach, ludzi, zapachów, obrazów... w tle była praca nad przekładami poezji.


Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas na czytanie moich tekstów i wzięli udział w wirtualnej podróży do Antwerpii. 




 

(siedziba Fundacji ds. Literatury, Fonds voor de Letteren, fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)



środa, 30 lipca 2014

Antwerpia (28)

Odwiedziłem starych znajomych w Brasschaat. Znamy się jeszcze z 1991 roku, kiedy broniłem doktoratu w Lowanium. Byliśmy sąsiadami w Groot Begijnhof. Potem w latach dziewięćdziesiątych kontakt był sporadyczny. W końcu się urwał. Wyjechali do Anglii. Od jakiegoś czasu odnawiamy znajomość. Mieszkają w bogatej podantwerpskiej gminie. Wystarczy powiedzieć, że na ich ulicy mieszkają też Dreesmannowie (od V&D) oraz Boschowie (tak, z tych). Sobotę gadaliśmy o starych i nowych czasach, wieczorem słuchaliśmy pohukiwania sów w starych bukach, a nocą patrzyliśmy na spadające meteoryty. W niedzielę rano ruszyliśmy na wyprawę rowerową po okolicy. Ponad dwadzieścia kilometrów. Przez Kalmthout, gdzie jest muzeum postaci ze słynnego komiksu Suske en Wiske, aż do granicy z Holandią. Cały ten rejon na północ od Antwerpii, gdzie niegdyś za grosze biedacy kopali torf, zaczął się rozwijać, kiedy Holendrzy w połowie XIX wieku odstąpili od blokady belgijskiego portu. Zaczęli przybywać bogaci inwestorzy z Niemiec oraz Anglii. To dlatego w Brasschaat był pierwszy belgijski klub piłkarski, pierwszy klub golfowy, podobnie jak klub polo, istniejący zresztą po dziś dzień. Kiedy mijaliśmy umocnienia budowane przez Belgów przeciw Holendrom w XIX wieku, naszły mnie refleksje. Że się to na nic zdało, wszystkie te forty, przyczółki, wały. Bez sensu! Że z czasem tak bardzo zmienia się postrzeganie wroga. Na szczęście! Że na ogół niewielka elita definiowała kto tym razem będzie tym wrogiem. Nadal niestety! Z tą myślą patrzyłem też na maki na wale przeciwczołgowym - kolejnej militarnej budowli z kolejnej bezsensownej wojny. Po powrocie wypiliśmy szampana za odnowioną przyjaźń. I za nasz kontynent. Inny niż kiedy poznaliśmy się w 1991 roku. Mimo wszystko lepszy. 



(www)


(fot. J. Koch)


(fot. J. Koch)


(fot. IVC)



wtorek, 29 lipca 2014

Antwerpia (27)

Najpierw byli dość egzotyczni. Nie stąd ni zowąd wyrastali przede mną na chodniku, na ścieżce rowerowej, w oknie kamienicy naprzeciwko. Byli jak powrót do przeszłości, w której nie miałem - bo nie mogłem mieć - udziału. Ożywali niczym wskrzeszone z dawno minionego świata postaci. Zupełnie jakby wywiało ich z kart starych książek, gwałtownie wyrwanych i zamaszyście rozrzuconych po ulicach tego miasta. Ożywiali kolektywną pamięć mojego kraju. Ale zanim przyjąłem to zaproszenie do przeszłości, zadziwienie zaczęło przechodzić w przyzwyczajenie. Stali się elementem miejskiego krajobrazu. Wszystko się może opatrzyć. Nawet antwerpscy chasydzi. Nagle znów sobie uprzytomniłem, że są. W ostatnim tygodniu, w związku z sytuacją na Bliskim Wschodzie. Przypomina o tym czuła obecność policyjnych wozów, niepostrzeżenie sunących ulicą lub dyskretnie parkujących nieopodal głównej synagogi Machsike Hadass na Oostenstraat. Moja kamienica jest w tym samym ciągu budynków. Mam się czuć bezpieczniej? A może niebezpieczniej? Nie wiem. Wiem tylko, że synagoga mieści się pod dwoma numerami: 43 oraz 44. Dokładniej czterdzieści i cztery! 




(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)


(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)






poniedziałek, 28 lipca 2014

Antwerpia (26)

Właśnie zmarł Roland Verhavert, ojciec założyciel flamandzkiej kinematografii. Sfilmował kilka ważnych flamandzkich powieści: w 1966 Het afscheid Ivo Michielsa, w 1973 De loteling Hendrika Conscience'a, w 1975 Pallieter, a w 1989 Boerenpsalm Felixa Timmermansa. To ciekawe, że aż trzy z tych klasycznych tekstów zostały przełożone na polski. Maciej Chełkowski już 1967 wydał w PIW-ie Pożegnanie, Andrzej Braga (pseud. Andrzeja Dąbrówki) w 1980 w Czytelniku Pallietera, a ja w 1989 opublikowałem w LSW Psalm flamandzki. Ale przenoszenie literatury na ekran to specyficzna forma prze-kładania. Ostatnio obejrzałem ekranizację powieść Louisa Couperusa Van oude mensen, de dingen die voorbijgaan (1906) wyreżyserowaną przez Waltera van der Kampa w 1975 roku. Film już od 2006 jest na DVD, ale dopiero teraz w Antwerpii znalazłem czas, by go obejrzeć. Trwało to dwa wieczory, bo serial jest pięciogodzinny. Serial? Raczej teatr telewizji, holenderski. Na dodatek skrzyżowany z Kobrą, bo powstał na podstawie literackiego thrillera. Koniec pewnej epoki, naturalistyczne dialogi, atmosfera haskiego mieszczaństwa z kolonialną Jawą w tle. Wszystko świetnie oddane. Zagrali najlepsi aktorzy ówczesnej sceny w Holandii. Jakżesz oni wspaniale podają tekst! Jak operują pauzą, ciszą! Jak nad wyraz powściągliwie grają przed kamerą, choć to aktorzy sceniczni. To, co zostało z maniery teatralnej, akurat w tym filmie pasuje. Inna fraza, inny ruch kamery, inne tempo - wszystko niby inne. Lecz nadal rozpoznawalne: sytuacje rodzinne, zachowania ludzkie, traumy. Coś melancholijnego jest i w filmie, i w fabule. Coś bezpowrotnie minionego, ale zarazem nadal aktualnego, nie tylko dlatego, że ludzie starzy wciąż podobni, a traumy dawnych dni nadal nieprzemijające. Ta klasyczna książka została w 1966 przełożona na polski przez Macieja Chełkowskiego. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Chełkowski opublikował sporo tłumaczeń. Przekładał "z holenderskiego", bodaj jako jeden z pierwszych. Czy zmarł w 1975 roku? Czy był synem Holenderki urodzonej na Jawie i mieszkającej przed wojną w podkaliskim dworku? 





(fot. ANP - Kippa)

(www)

(www)


niedziela, 27 lipca 2014

Antwerpia (25)

Mule! Co za słowo! Jakieś sfrancuziałe - moules. A co, małże rażą polskie uszy dosłownością? Więc jeśli już nie małże, to może chociaż omułki? Wymienia je Doroszewski i wcześniejszy Karłowicz... Ale jak zwał, tak zwał - to wyjątkowe danie. W każdym razie dla mnie. Nawet jeśli miewa prostych towarzyszy: piwo, frytki, majonez lub sos. W moim odczuciu pozostanie typowo belgijskie, choć pierwszy raz próbowałem je przed laty na włoskiej plaży. Chłopcy piekli je na patelni i poczęstowali mnie. Moja flamandzka znajoma wyznała kiedyś, że szkoda na to pieniędzy w restauracji, bo danie jest proste w przygotowaniu. A że to osoba dość zamożna, dało mi to do myślenia. Faktycznie, w restauracjach belgijskich omułki to wydatek co najmniej 20 euro, w sklepie 1 kilogram kosztuje od 2,5 do 6 euro. Do tego warzywka za pół euro. I pięć minut gotowania w bulionie. Nie chodzi jednak o cenę, tylko o możliwość eksperymentowania z tym prostym daniem za pomocą prostych środków. Podjąłem wyzwanie. Już kilka razy. Się specjalizuję się. 




(fot. J. Koch)



(www)




(fot. J. Koch)



(www)




(fot. J. Koch)