środa, 30 lipca 2014

Antwerpia (28)

Odwiedziłem starych znajomych w Brasschaat. Znamy się jeszcze z 1991 roku, kiedy broniłem doktoratu w Lowanium. Byliśmy sąsiadami w Groot Begijnhof. Potem w latach dziewięćdziesiątych kontakt był sporadyczny. W końcu się urwał. Wyjechali do Anglii. Od jakiegoś czasu odnawiamy znajomość. Mieszkają w bogatej podantwerpskiej gminie. Wystarczy powiedzieć, że na ich ulicy mieszkają też Dreesmannowie (od V&D) oraz Boschowie (tak, z tych). Sobotę gadaliśmy o starych i nowych czasach, wieczorem słuchaliśmy pohukiwania sów w starych bukach, a nocą patrzyliśmy na spadające meteoryty. W niedzielę rano ruszyliśmy na wyprawę rowerową po okolicy. Ponad dwadzieścia kilometrów. Przez Kalmthout, gdzie jest muzeum postaci ze słynnego komiksu Suske en Wiske, aż do granicy z Holandią. Cały ten rejon na północ od Antwerpii, gdzie niegdyś za grosze biedacy kopali torf, zaczął się rozwijać, kiedy Holendrzy w połowie XIX wieku odstąpili od blokady belgijskiego portu. Zaczęli przybywać bogaci inwestorzy z Niemiec oraz Anglii. To dlatego w Brasschaat był pierwszy belgijski klub piłkarski, pierwszy klub golfowy, podobnie jak klub polo, istniejący zresztą po dziś dzień. Kiedy mijaliśmy umocnienia budowane przez Belgów przeciw Holendrom w XIX wieku, naszły mnie refleksje. Że się to na nic zdało, wszystkie te forty, przyczółki, wały. Bez sensu! Że z czasem tak bardzo zmienia się postrzeganie wroga. Na szczęście! Że na ogół niewielka elita definiowała kto tym razem będzie tym wrogiem. Nadal niestety! Z tą myślą patrzyłem też na maki na wale przeciwczołgowym - kolejnej militarnej budowli z kolejnej bezsensownej wojny. Po powrocie wypiliśmy szampana za odnowioną przyjaźń. I za nasz kontynent. Inny niż kiedy poznaliśmy się w 1991 roku. Mimo wszystko lepszy. 



(www)


(fot. J. Koch)


(fot. J. Koch)


(fot. IVC)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz