Musiał mieć najnowszy model - błotnik był chromowany. I jakąś super przerzutkę, bo na wysokości Parku Króla Alberta znów mnie wyprzedził. Bez widocznego wysiłku. Poły długiego płaszcza rozwiewały się raz po raz. Nie zwalniał nawet tam, gdzie na mokrych liściach można było wpaść w poślizg. Gdyby nie powiewające frędzle gartla i nieproporcjonalnie duży kapelusz z szerokim rantem na wypadek deszczu osłonięty przeźroczystym plastykiem, przypominałby czarnego ptaka. A tak wyglądał tylko jakby przewoził na głowie duży tort. Na moim rowerze z miejskiej wypożyczalni, na dodatek z włączonym na stałe dynamem, zrównałem się z nim dopiero na kolejnych światłach. Mógł mieć z siedemdziesiąt lat. A może to tylko długa, siwa broda tak go postarzała? Wspaniała głowa mogłaby służyć Rembrandtowi czy Rubensowi za model wszystkich patriarchów. Staliśmy obok siebie na Quinten Matsijslei, kiedy chasyd nagle sięgnął do kieszeni chałata i odebrał telefon. Z komórką przy uchu, nie przerywając rozmowy, nacisnął mocniej na pedały i odjechał.
(fot. J. Koch) |
(fot. J. Koch) |
(fot. J. Koch) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz