wtorek, 22 lipca 2014

Antwerpia (19)

Po deszczach zrobiło się ciepło. Teraz gorąco. Okna otwarte. Zastanawiające, że tak rzadko słychać w Antwerpii pojazdy na sygnale. Niewiele dźwięków nadgryza brzoskwiniową skórkę tego miasta. Pracuję przy otwartych oknach. Najlepiej późno wieczorem, albo wcześnie rano. Na biurko spływa wtedy fala chłodniejszego powietrza. Wraz z nią miękkie dźwięki nocy, o poranku impulsywne. Restauracja na rogu połączona jest z piekarnią. Kiedy ostatni goście gwarzą sobie jeszcze na tarasie, swoją pracę zaczyna piekarz. Jest ich dwóch, na zmianę. Umęczony i umączony. Obaj ciemni. Jeden wygląda na Włocha, drugi to chyba Gurkha jakiś, broda, zawsze w nakryciu głowy, przynajmniej opasce. Włoch ugniata ciasto ogniście. Gurkha atakuje z precyzją. Poranny rytuał przekazywania sobie posterunku wiąże się z wystawaniem na chodniku i panelem dyskusyjnym. Po południu zdarza się, że w sąsiednim oknie wystaje dziewczynka i przekonana, że nikt jej nie słyszy podśpiewuje sobie. The Voice Belgique - od świtu do nocy.




(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)


(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)


2 komentarze:

  1. Po raz któryś już wracam do tego wpisu. Zawsze dzieje się to za sprawą jakiegoś impulsu. Za każdym razem chcę napisać coś od siebie, ale rezygnuję.
    Tak bardzo lubię tutaj wpadać jako przechodzień i może właśnie nie chciałabym rezygnować z tego przywileju. Przemknąć i nie pozostawić po sobie żadnego śladu.
    Spacerując czuję zapach lata, smak dojrzałych czereśni, przyjemnego powiewu wiatru, a w głowie słyszę Miłosza:

    "Dzień taki szczęśliwy.
    Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
    Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
    Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
    Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
    Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
    Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.
    Nie czułem w ciele żadnego bólu.
    Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle."

    Do następnego razu.

    OdpowiedzUsuń