Antwerpia (15)
Stoję po drugiej stronie ulicy. Wybieram taki moment, aby w
środku było już kilka osób. Nie chcę ściągać na siebie
pytających spojrzeń. A nie ma innego sposobu, aby w miarę dokładnie
obejrzeć sobie wnętrze niż ustawić się w kolejce. Ekspedientki są jednak sprawne. Chleb razowy,
chałka, kawałek ciasta. Szybko udaje im się uporać z zamówieniami
klientów. Jedna z nich mówi po niderlandzku z ciężkim akcentem, którego
nie potrafię umiejscowić. Na identyfikatorze ma napisane: Halyna. Pytam o słynny jabłecznik. Będzie dopiero w piątek. Teraz jest tylko strudel. Jest wtorek. Niech więc będzie strudel. Patrzę po półkach na ścianie. Od Halyny oddziela mnie lada chłodnicza służąca za kontuar. Przez uchylone drzwi widać na zapleczu piekarzy. Cukiernia Kleinblatta nie ma w sobie nic szczególnego. Jest jak
inne. Jest jednak w Antwerpii od lat dwudziestych, od początku trzydziestych na Provinciestraat
206. Przedtem była to dzielnica żydowska, dziś coraz bardziej marokańska, bo dawni mieszkańcy przenoszą się na drugą stronę torów. Pierwsza rodzinna piekarnia Kleinblattów była w
Krakowie. Jakub i Rifka założyli ją w 1903. Nie Jakub, ale Jakub i Rifka. Jak Abram i Saraj! (Zaczynam odliczać dni do piątku, do mojego appeltaart...)
|
(fot. J. Koch)
|
|
(fot. J. Koch)
|
|
(fot. J. Koch) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz