Antwerpia (24)
Już chyba ostatnie antwerpskie pranie. Koszule, bielizna, piżama. Jako zawołany podróżnik wiem, że czyste rzeczy zajmują mniej miejsca. I uprasowane. Stoję w kuchni przy desce, slalomem jeżdżę po tekstyliach, aby nie zagnieść, nie zaprasować fałdy w nieodpowiednim miejscu. Jak już prasować, to perfekcyjnie. Kiedy tak macham żelazkiem, przypomina mi się jak mieszkałem u Marlene van Niekerk w Johannesburgu. W połowie lat dziewięćdziesiątych. Już wtedy była znaną pisarką, ale jeszcze nie aż tak. Dwie nagrody im. Hertzoga i pełnia sławy dopiero miały się stać jej udziałem. Akurat ukazała się jej powieść Triomf. Akurat stałem przy desce do prasowania, też nad piżamą. W kuchni krzątała się Marlene. Co rusz przechodziła obok mnie. Rozmawialiśmy. Filozofowaliśmy. Nagle ni stąd ni zowąd spojrzała na mnie inaczej, badawczo, jakoś tak. Mierzy wzrokiem tę piżamę. Mierzy mnie. Mówi: Nie szkoda życia na prasowanie piżamy?! Przenoszę wzrok z piżamy na znaną południowoafrykańską pisarkę. Spoglądam znów na moją piżamę, inaczej, badawczo, jakoś tak. I zdobywam się na wyznanie: Nie, Marlene, w niewyprasowanej miewam koszmary. Taka sytuacja.
|
(fot. J. Koch) |
|
(fot. J. Koch) |
|
(fot. J. Koch) |
Mniam!
OdpowiedzUsuńBardzo zapragnęłam:-) Wersja z łyżeczka prosto z łupiny jest moja. I białe wino - TAK! Choć tego akurat nie piłam.
Zaczytałam się w Twoim blogu. Przyjemnie i ciekawie sie zaczytałam. Pozdrawiam. anonimowa Iwona Kretkowska