Regularnie odrywam się od wierszy. Muszę. A to piszę blog, a to włączam telewizję, a to wychodzę na rower. W końcu, ileż można tłumaczyć tej poezji! Podczas przejażdżki trafiam do sklepu pewnej sieci. Akurat w dniu śmierci jej twórcy, Karla Albrechta. Imię godne założyciela imperium. Drogą kupna-sprzedaży nabywam dwa owoce awokado. Osobno opakowane jak w Woolworths. I jak w Woolies prêt à manger. W domu kroję awokado na pół. Wielkim nożem rozcinam ciemną skórkę. Południkowo objeżdżam ostrzem twardą pestkę, wymyślając przy tym, skąd może być? Z Peru, Izraela czy Afryki Południowej? Kiedy oddzielam dwie połówki, ze środka wybłyskuje słońce. I znów jestem w Afryce, w Kapsztadzie, gdzie pierwszy raz zobaczyłem drzewo, jadłem jego owoce. Botanicznie - owoce, morfologicznie - jagody, formalnie - gruszki, gastronomicznie - warzywa, chyba. Można posolić, dodać pieprzu i wybrać łyżeczką wprost z łupiny. Albo posmarować na grzance. Grubo! Do tego białe wino, np. z Delhaize południowoafrykański kupaż Chenin blanc z Viognier z Boschendal. Jak nie ulec czemuś, co łączy prostotę z wyrafinowaniem, i w twoim ojczystym języku nazywa się 'smaczliwka wdzięczna'?
(fot. J. Koch) |
(fot. J. Koch) |
(fot. J. Koch) |
(Boschendal z 1810 roku w roku 2004, fot. J. Koch) |
(Boschendal z 1810 roku w roku 2004, fot. J.-J. Koch) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz